Jak już mówiłam
mamy nowy dom. Wielkie domisko, rodzice snują się i nie wiedzą co się robi z
taką przestrzenią. Ja na szczęście nie narzekam, mam gdzie jeździć na
hulajnodze, którą mama dostała jako prezent powitalny od kolegi z pracy . Szkoda
tylko, że nie pozwalają mi chodzić na górę, a schody są jednak najfajniejsze bo
można z nich zjechać na brzuchu, albo na pupie. Nawet już dwa razy się sturlałam!
Poza tym taki dom
to dużo roboty. Trzeba przede wszystkim go znaleźć. A to wymaga następującej
ceremonii: Do samochodu, za oknem leje, wysiadamy, zwiedzamy jakiś obcy dom,
zimno, siku na próbę (zrobiłam w każdym z 8 zwiedzanych), wychodzimy (Bogu
dzięki! bo widok raczej straszny, w jednym domu gałąź wchodziła przez dziurę do
środka), do auta i znowu wysiadamy, znowu oglądamy, znowu siku, znowu mi zimno!
Mam dość. Dobrze, że wreszcie rodzice postanowili tu osiąść bo jeszcze jedno
zwiedzanie i nie wiem czy bym dalej wytrzymała.
No ale na tym
oczywiście robota się nie kończy, bo trzeba się wypakować: więc ubrania z torby
do komody, z komody do szafy, a może jednak do komody? Przy okazji można coś
przymierzyć, wytrzepać, odświeżyć i tak czas mija.
No a potem meble.
Właściwie to nie wiem czemu „potem”. Czemu przez tydzień zmuszana byłam do
gnieżdżenia się z mamą i tatą w jednym łóżku? Tata na szczęście się wyniósł
szybko do pokoju gościnnego, no ale mama mogłaby się posunąć.
Na szczęście
łóżko już jest, dodatkowo obłowiłam się w zestaw śniadaniowy czyli „stolik plus
krzesełko”. Jeszcze tylko musiałam to poskręcać, przy drobnej asyście tatusia i
jest bosko.
Bardzo męczące są przeprowadzki, więc na razie, tymczasem,
Pa! Pa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz