środa, 12 lutego 2014

Wprowadzka

Jak już mówiłam mamy nowy dom. Wielkie domisko, rodzice snują się i nie wiedzą co się robi z taką przestrzenią. Ja na szczęście nie narzekam, mam gdzie jeździć na hulajnodze, którą mama dostała jako prezent powitalny od kolegi z pracy . Szkoda tylko, że nie pozwalają mi chodzić na górę, a schody są jednak najfajniejsze bo można z nich zjechać na brzuchu, albo na pupie. Nawet już dwa razy się sturlałam!
Poza tym taki dom to dużo roboty. Trzeba przede wszystkim go znaleźć. A to wymaga następującej ceremonii: Do samochodu, za oknem leje, wysiadamy, zwiedzamy jakiś obcy dom, zimno, siku na próbę (zrobiłam w każdym z 8 zwiedzanych), wychodzimy (Bogu dzięki! bo widok raczej straszny, w jednym domu gałąź wchodziła przez dziurę do środka), do auta i znowu wysiadamy, znowu oglądamy, znowu siku, znowu mi zimno! Mam dość. Dobrze, że wreszcie rodzice postanowili tu osiąść bo jeszcze jedno zwiedzanie i nie wiem czy bym dalej wytrzymała.
No ale na tym oczywiście robota się nie kończy, bo trzeba się wypakować: więc ubrania z torby do komody, z komody do szafy, a może jednak do komody? Przy okazji można coś przymierzyć, wytrzepać, odświeżyć i tak czas mija.








No a potem meble. Właściwie to nie wiem czemu „potem”. Czemu przez tydzień zmuszana byłam do gnieżdżenia się z mamą i tatą w jednym łóżku? Tata na szczęście się wyniósł szybko do pokoju gościnnego, no ale mama mogłaby się posunąć. 

Na szczęście łóżko już jest, dodatkowo obłowiłam się w zestaw śniadaniowy czyli „stolik plus krzesełko”. Jeszcze tylko musiałam to poskręcać, przy drobnej asyście tatusia i jest bosko. 










Bardzo męczące są przeprowadzki, więc na razie, tymczasem,
Pa! Pa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz