poniedziałek, 17 października 2011

Konferencja.


Dziś Mama miała konferencję, na której wygłaszała swój referat. Cały weekend się do niej szykowała.
Wstaliśmy rano, Mama mnie nakarmiła i pojechała rowerem, tu warto zaznaczyć, że była to jej pierwsza przejażdżka od nie wiadomo kiedy.
Przed Tatą było trudne zadanie, robić wszystko bym się nie obudziła przed trzynastą. O tej godzinie umówili się by mnie nakarmić.
Najlepszy sposób bym długo spała to oczywiście spacery. Poszliśmy więc na rozgrzewkę nad rzekę.
Zaczął się chyba sezon na moczenie kija, bo nad wodą siedzi wielu panów i łowi ryby, mają olbrzymie parasole i dużo jakiś pudełek z nie wiadomo czym. Mając na uwadze ich koncentracje na spławik, staraliśmy się nie trzaskać bramkami dzielącymi pola, te bramki służą do tego by krowy nie mogły zmieniać miejsca stołowania, Anglicy na nie mówią kiss gate, to wiem od mamy.
W lasku, gdzie robimy ostatnio nawrotkę, zauważyliśmy z Tatą, że ktoś ma w ogrodzie klasyczną budkę telefoniczną i dużego zająca, to chyba ten sam co z „Alicji w Krainie Czarów”, ale nie jestem pewna bo jeszcze tego nie czytałam, ani nie widziałam.
Znad rzeczki poszliśmy na chwilę do domu by tata mógł coś przekąsić.
Miał mało czasu, ale mama zadzwoniła i powiedział, że mamy go więcej. Nie słyszałam rozmowy, ale podejrzewam, że mama powiedziała, że się spóźni.
Gdy tata naładował brzuszek to poszliśmy na umówione miejsce spotkania z Mamą, to znaczy do kawiarni w kościele. Tu podobno panowie Księża kiepsko stoją z kasą i muszą dorabiać adaptując kościoły na kawiarnie.
Mama się spóźniała i chodziliśmy w kółko bym się nie obudziła. Wreszcie przyszła i poszliśmy do biura abym mogła się najeść.
Napchałam brzuszek, Mama coś sobie wydrukowała i poszła na drugą część konferencji, tym razem musiałam wytrzymać do siedemnastej.
Poszliśmy zobaczyć dzielnice bogaczy przy rzece a później znów nad rzekę, bo w mieście pełno studentów i wszędzie jest ciasno i tłoczno. Muszę powiedzieć, że na drugiej rundzie nad rzeczką Tacie wyraźnie siadło tępo. No cóż, młody to on już nie jest.
Końcówkę strzeliliśmy przez Ostatni Raj z finiszem przez plac zabaw.
Jak weszliśmy do domu od razu poczułam głód i zaczęłam płakać. Mamy nie było w związku z czym postanowiłam płakać do samego jej przyjścia. Za chwilę wpadła jak torpeda rozbierając się w trzy sekundy. Dostawszy co moje przestałam krzyczeć.
Mama podobno bardzo dobrze wypadła na konferencji, podobno była jedną z najlepszych i wielu się podobało to co mówiła.
Już jestem najedzona.



Ewa

1 komentarz:

  1. Zaniepokojona brakiem ścisłości w reportarzu córki pragnę donieść, że wiadomo dokładnie kiedy byłam ostatni raz na rowerze, było to 6 września. Ale mała może tego nie pamiętać bo mimo, że jechała wtedy ze mną to była do góry nogami, a jej głowa mocno naciskała na siodełko co mogło wpłynąć na wrażenia z tej podróży.

    OdpowiedzUsuń