Rano wstałam jakaś poddenerwowana,
oczywiście w tym stanie nie chciałam pozostać sama. Nerwową
atmosferą podzieliłam się z rodziną. Zintegrowaliśmy się razem
moim płaczem.
Zdesperowani rodzice nie wiedzieli co
mają czynić, Babcia i Dziadowujek Paweł też się pogubili.
Dorośli wpadli na pomysł, że jest mi za
gorąco w szelkach to może wezmą i wyciągną głęboko schowany
wózek.
Wyciągnęli to cacko, pościelili, na
wszelki wypadek wzięli też moje ulubione szelki.
Zapakowano mnie czyli Królową do
karocy i puścili się galopem nad rzekę.
Niestety nie wiedzieli, że wózek
wcale mnie nie podnieca i cisza trwała dosłownie chwilę.
Skończyło się na tym, że siedziałam
w ulubionych szelkach u Mamy a Tata pchał pusty wózek.
Na wysokości Grandchester usiedliśmy
na trawie tuż przy brzegu i rozmawialiśmy o ciekawych rzeczach.
Później spacer po Grandchester, ale,
że to jeszcze większa dziura niż Cambridge to zaraz wróciliśmy
na wytarty szlak.
Po powrocie do domu Paweł
zaproponował, że może gdzieś pojedziemy, bo Cambridge znamy już
jak własną kieszeń.
Przez moment myśleliśmy o Audley End,
tam podobno są takie miniatury pałaców, tak twierdzi Tata, bo
przejeżdżał koło tych budowli nie raz na rowerze, natomiast Mama
mówi mu wiecznie, że jest w błędzie i to są normalnych gabarytów
budynki.
Naszą wizytą mieliśmy rozwiązać
ten spór, niestety Tata pogrzebał w internecie i podobno odwiedziny
tego miejsca dosyć dużo kosztują. Stwierdziliśmy, że bardzo
lubimy swoje pieniądze i może lepiej poszukamy czegoś za darmo.
Tata naprawdę jest niezły, bo
przypomniał sobie że w Fowlmere jest rezerwat przyrody i jest on za
darmo a do tego niedaleko.
Zapakowaliśmy się do lśniącego BMW,
to moja ulubiona marka, wcześniej jechałam jeszcze Peugeotem, ale
był mniejszy i słabszy, i pojechaliśmy.
Było tak jak myśleliśmy, przede
wszystkim za darmo, otwarte non-stop. Niestety tata zapomniał szelek
i za to musiał mnie nosić w foteliku co mi zupełnie nie
przeszkadzało.
W rezerwacie były ścieżki i mogliśmy
w specjalnych domkach podglądać ptaki. Widzieliśmy też sarny,
zające, osy(Paweł twierdzi, że to kontynentalne owady bo są
duże), pstrągi, kaczki i inne ptaki,a i kangura, który przebrał się za chińskiego jelenia. Po drodze zaliczyłam też
obiad, było tak miło, że jak postanowiliśmy wracać to się
rozpłakałam, bo to bardzo fajne miejsce.
Z wycieczki bardzo cieszyła się też
Mama, bo ona wiecznie siedziała w biurze i mało zwiedziła ten kraj, cieszyła się tak jak ja. Z Mamą wiele rzeczy
robimy tak samo.
Po powrocie kolacja i postanowienie, że
następnego dnia też gdzieś pojedziemy.
Ewa
P.S. A tu możecie sobie obejrzeć zdjęcia z tej wycieczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz