niedziela, 18 września 2011

Rodzinna niedziela.


Piękna pogoda i ja, ostatnio trochę marudna, wyciągnęliśmy rodziców na spacer.
Jedyne „dzikie” miejsce jakie tu jest to tereny na rzeczką. Lasów w tym kraju nie uraczysz, Tata mówi, że Anglicy wycieli wszystkie drzewa by zbudować statki, dzięki którym mogli kolonizować odległe kraje, przez to teraz mają same pola, łąki i żywopłoty.
Skoro nie ma lasu to poszliśmy nad rzekę.
Niedziela ma to do siebie, że łąki przy wodzie przestają być kameralne i zamieniają się w Marszałkowską. Lepsze to i tak niż chodzenie po ciasnych chodnikach pomiędzy turystami.
Spacer był długi, rodzice trzymali się za ręce, rozmawiali, Mama zrobiła sobie ze mną parę zdjęć, bo Tata ma ich podobno bardzo dużo a Mama mniej.
Wracając, drogę zatarasowała nam krowa, pierwszy raz widziałam z tak bliska krowę.
Mama chciała ją przegonić, a Tata powiedział, że to kiepski pomysł bo po pierwsze, krowa słabo chodzi do tyłu, a była na wąskiej kładce, a po drugie, ich jest więcej.
Idąc za głosem rozsądku nadłożyliśmy drogi by nie wchodzić w konflikt z ulubionym zwierzęciem tutejszego narodu.
Po powrocie Mama zrobiła pyszną lasagnę a ja wieczorem dałam koncert.

Ewa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz