Piękna pogoda i ja, ostatnio trochę
marudna, wyciągnęliśmy rodziców na spacer.
Jedyne „dzikie” miejsce jakie tu
jest to tereny na rzeczką. Lasów w tym kraju nie uraczysz, Tata
mówi, że Anglicy wycieli wszystkie drzewa by zbudować statki,
dzięki którym mogli kolonizować odległe kraje, przez to teraz
mają same pola, łąki i żywopłoty.
Skoro nie ma lasu to poszliśmy nad
rzekę.
Niedziela ma to do siebie, że łąki
przy wodzie przestają być kameralne i zamieniają się w
Marszałkowską. Lepsze to i tak niż chodzenie po ciasnych
chodnikach pomiędzy turystami.
Spacer był długi, rodzice trzymali
się za ręce, rozmawiali, Mama zrobiła sobie ze mną parę zdjęć,
bo Tata ma ich podobno bardzo dużo a Mama mniej.
Wracając, drogę zatarasowała nam
krowa, pierwszy raz widziałam z tak bliska krowę.
Mama chciała ją przegonić, a Tata
powiedział, że to kiepski pomysł bo po pierwsze, krowa słabo
chodzi do tyłu, a była na wąskiej kładce, a po drugie, ich jest
więcej.
Idąc za głosem rozsądku nadłożyliśmy
drogi by nie wchodzić w konflikt z ulubionym zwierzęciem tutejszego
narodu.
Po powrocie Mama zrobiła pyszną
lasagnę a ja wieczorem dałam koncert.
Ewa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz